Stowarzyszenie
Przyjaciół Prądnika Białego |
||||
Legenda o zbóju Bocianie –
dostarczona przez Marcina Siwca
Kilkanaście lat temu ojciec mój
mieszkający w dzieciństwie przy ulicy Białoprądnickiej
opowiedział mi pewną historię, która rzekomo wydarzyła się na pewno i była
kiedyś dość znana wśród tutejszych mieszkańców, jednak z biegiem czasu
kompletnie zatarła się w pamięci Białoprądniczan. Po
kilkunastu latach postanowiłem ową historie nareszcie ubrać w słowa
pisane, tak aby utrwalić w pamięci
mieszkańców i wzbogacić lokalny
krajobraz kulturowy. Było to mniej więcej tak:
Dawno temu gdy Biały Prądnik był
jeszcze mało zaludnioną podkrakowską wsią, bogobojni mieszkańcy żyli dość spokojnie
zajmując się ciężką pracą na roli i w młynach oraz wypiekiem słynnego
prądnickiego chleba dla dworu królewskiego. Jednakże co jakiś czas prądnicką
sielankę przerywały krwawe wydarzenia, których niechlubnym bohaterem był zbój i
rzezimieszek niejaki Bocian. Grasujący w
okolicy łotr ukrywał się w nadbiałuszańskich laskach
i zagajnikach lecz gdy czasem wychodził ze swych kryjówek, zbierał swe okrutne
krwawe żniwo. Jego ofiarą padali zmierzający do Krakowa kupcy ze Śląska i Wielkopolski oraz znakomici
goście podróżujący do tutejszego dworu biskupiego. Łotr nie przebierał w swym
okrucieństwie. W jego rękach w ruch szły topory i kolczate kule. Trup ofiar
ścielił się gęsto a ogromnej sile złoczyńcy często rady dać nie mogli nawet
dragoni wynajęci nieraz do ochrony kupieckich orszaków. Gdy zbój Bocian
bandyckim ciosem kładł na ziemie
podróżnych, z lubością rabował
ich wozy z towarów i kosztowności.
Zrabowane łupy chował gdzieś w pobliskiej,
nieznanej nikomu nadbiałuszańskiej kryjówce. Za nic miał biskupie nawoływania z
ambony aby zbójeckiego procederu zaniechać. Za nic miał płacze i szlochy białoprądnickich niewiast bojących czy aby jakowaś kara za
owe morderstwa na wieś nie spadnie. Na próżno były wszelkie zasadzki i pułapki
robione przez służbę dworską i królewską aby owego rzezimieszka schwytać.
Przebiegłość zbója równała się niemal z jego nadzwyczajną siłą.
Pewnego roku przyszła niezwykle sroga
zima. Mróz skuł lodem rzeki a lasy i zagajniki pokrył grubą warstwą śniegu. Zwierzyna leśna i dzika podchodziła
tu i ówdzie pod ludzkie domostwa by szukać pożywienia. Wtedy to zbój Bocian
wiedząc o zbliżającym się orszaku gości znamienitych jadących do biskupiego
dworu, zasadził się na swe ofiary nieopodal gościńca olkuskiego. Była noc
mroźna, ciemna i głucha. Nagle zbój Bocian zauważył, iż zbliża się do niego
wielka wataha wilków. Wygłodniałym bestiom toczyła się z pysków ślina a
złowrogie wycie i warczenie zdradzało rychłą zgubę rzezimieszka. Wataha
zacieśniała wokół zbója coraz mniejsze koło a co odważniejsze basiory z wolna
lecz zajadle zaczęły krwawo kąsać łotra. Bocian walczył długo i zaciekle kładąc
na ziemie nie jednego samca lecz to tylko rozjuszało wygłodniałą sforę. Co rusz
kolejny basior próbował skoczyć do gardła zbójnikowi a inne już okrutnie
szarpały jego nogi i ręce. Wreszcie Bocian opadł całkiem z sił i pewny swej
klęski zamknął oczy, ukląkł i po cichu pośpiesznie począł odmawiać modlitwę do
Matki Boskiej. Modlitwę, którą w dzieciństwie jeszcze nauczyła go macocha.
Bocian gorąco przepraszał za swe straszne czyny, których w życiu dokonał. Wtem
zapadła cisza. Bocian z trudem otworzył zakrwawione powieki. Sfora wilków
zniknęła a on pozostał przy życiu. Po wielu tygodniach, gdy Bocian wyleczył swe
ciężkie rany, pod osłoną nocy, w dowód podziękowania, w miejscu gdzie doszło do
cudownego ocalenia, zbój ustawił
zrabowaną gdzieś bardzo dawno temu
figurę Matki Boskiej. Wszystkie łupy, które zgromadził przez lata w kryjówce
nad rzeką wyrzucił do niezamarzniętego wtedy stawu przy gościńcu warszawskim, a
sam porzucił swój zbójecki proceder i słuch wszelaki po nim zaginął. Byli tacy
co mówili, że dokonał żywota jako pustelnik w swej kryjówce nad Białuchą, czyli rzeką Prądnik a znalezione jego szczątki po latach
zostały pochowane obok figury Matki
Boskiej, którą sam postawił. Czy to prawda? Nie wiadomo. Dość tego, że figura
Matki Boskiej postawiona przez zbója Bociana stoi na swym miejscu do dziś przy
ulicy Pasteura. Po latach tutejsza, bogobojna ludność dobudowała figurce
ceglany piedestał tak by całość wyglądała godnie. Skarbów wyrzuconych przez
rzezimieszka jak dotąd nikt nie odnalazł pomimo, iż resztki stawu nieopodal
„okrąglaka” dawno zarosły blokowiskiem.
Podobno byli tacy co widzieli nieraz,
że w każdą noc 8 grudnia, czyli w dniu kiedy doszło do ocalenia nawróconego
rzezimieszka, pojawia się na chwilę obok figury postać Bociana. Ma straszliwie
pokiereszowaną twarz i ręce lecz słychać jak modli się gorliwie i prosi o
wybaczenie wszystkich grzechów jakie dokonał za życia, po czym znika.